Obudziłam się z okropnym
bólem pleców. Z początku nie mogłam się ruszyć, był tak przeszywający.
Spróbowałam powoli się podnieść, ale jak sparaliżowana padłam z powrotem na
łóżko. Po jakimś czasie raz jeszcze podparłam się na rękach i wreszcie udało mi
się stanąć. Powoli podeszłam do lustra, uniosłam koszulkę i spojrzałam na
plecy. Nie mogłam uwierzyć własnym
oczom. To było tak przerażające, że niemalże krzyknęłam. Od łopatek w dół ciągnęła
się biegnąca wzdłuż kręgosłupa wypukła szrama. Przejechałam po niej palcem. Nie
miałam pojęcia, co to może być.
Zawołać ciotkę, czy nie?
Nie chciałabym, żeby się o mnie martwiła lub uznała za samobójczynię, gdyż mnie
nie zrozumie. Odkąd pamiętam, Teresa nigdy nie potrafiła pojąć, co mi leży na
sercu. Dlatego nie mam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Dodatkowo, moi
rodzice zginęli w wypadku, kiedy miałam ledwie kilka lat.
Postanowiłam, że na
razie wstrzymam się z zawiadamianiem kogokolwiek. Zasłoniłam plecy i zeszłam po
schodach na dół. Tam czekała na mnie uśmiechnięta ciotka.
- Śniadanie gotowe. –
kiedy to mówiła, poczułam przepyszną woń naleśników. Co jak co, ale naleśniki w
jej wydaniu to mistrzostwo.
- Świetnie. –
powiedziałam i usiadłam naprzeciwko niej przy skromnym stole. – Po śniadaniu
chciałabym pójść do Klary.
- Nie ma problemu, rób,
co ci się podoba. – pewnie jakiś rozwydrzony chłopak w moim wieku nie posiadłby
się ze szczęścia, gdyby był na moim miejscu, ale mnie postawa ciotki wręcz irytuje.
Zamknęłam oczy i policzyłam w myślach do dziesięciu.
Kocham ją, ale...
Zapukałam cicho do drzwi
ogromnej willi pomalowanej na biało, zwieńczonej czerwonym dachem. Drzwi niemalże
natychmiast otworzyły się i ukazała mi się promienna twarz mamy Klary.
- Witaj. Poczekaj
chwilkę, zawołam córkę. – to mówiąc, zaprosiła mnie gestem do środka i pobiegła
na górę.
Chwilę później zeszła
tamtędy moja przyjaciółka i pomachała mi radośnie.
- Cześć. Pójdziemy na
górę? – spytała, a w odpowiedzi skierowałam się w stronę schodów. – Jest jakiś
konkretny powód, dla którego do mnie przychodzisz?
- W zasadzie nie... Ale
wiesz jak to jest, nie mam ochoty siedzieć w domu. Jeśli zasłabłabym tutaj, to
przynajmniej ktoś by to zauważył. – powiedziałam, nie do końca z sarkazmem.
- Bez przesady! –
zaczęła Klara, lekko spanikowana. – na pewno nie jest aż tak źle. Rozumiem, że
ciotka nie jest nadopiekuńcza...
- Nadopiekuńcza?! Ona
nie interesuje się mną ni w ząb! – Klara zaprzestała przekonywania mnie i tylko
cicho spytała
- Chcesz się czegoś
napić?
- Nie, dzięki. –
odrzekłam i rozsiadłam się w miękkim fotelu.
- Masz już sukienkę na
bal? – spytała, a ja zastanawiałam się, o co chodzi. Byłam tak skupiona na
plecach, że dopiero po dłuższym czasie załapałam, o co chodzi. No tak. Bal
otwierający rok szkolny.
- Nie, jeszcze nie
myślałam o tym.
- Żartujesz?! To za trzy
dni! Może wybierzemy się na zakupy? Dziewczyno! Proszę cię! Chyba nie
zamierzasz pójść na bal w bluzie i jeansach!
- Wiesz... –
westchnęłam. – Nie mam obecnie humoru na zakupy.
- A wiesz przynajmniej,
z kim idziesz? Chyba ma to dla ciebie jakieś znaczenie?
- Miałam iść z tym
chłopakiem z kortu...
- Z tym gościem od
tenisa? Serio? – zachwycała się Klara. Jednak ja nie miałam zupełnie ochoty o
tym rozmawiać.
świetnie sie zapowiada. obserwuję :)
OdpowiedzUsuń