sobota, 4 lutego 2012

Rozdział I


Obudziłam się z okropnym bólem pleców. Z początku nie mogłam się ruszyć, był tak przeszywający. Spróbowałam powoli się podnieść, ale jak sparaliżowana padłam z powrotem na łóżko. Po jakimś czasie raz jeszcze podparłam się na rękach i wreszcie udało mi się stanąć. Powoli podeszłam do lustra, uniosłam koszulkę i spojrzałam na plecy.  Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. To było tak przerażające, że niemalże krzyknęłam. Od łopatek w dół ciągnęła się biegnąca wzdłuż kręgosłupa wypukła szrama. Przejechałam po niej palcem. Nie miałam pojęcia, co to może być.
Zawołać ciotkę, czy nie? Nie chciałabym, żeby się o mnie martwiła lub uznała za samobójczynię, gdyż mnie nie zrozumie. Odkąd pamiętam, Teresa nigdy nie potrafiła pojąć, co mi leży na sercu. Dlatego nie mam nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Dodatkowo, moi rodzice zginęli w wypadku, kiedy miałam ledwie kilka lat.
Postanowiłam, że na razie wstrzymam się z zawiadamianiem kogokolwiek. Zasłoniłam plecy i zeszłam po schodach na dół. Tam czekała na mnie uśmiechnięta ciotka.
- Śniadanie gotowe. – kiedy to mówiła, poczułam przepyszną woń naleśników. Co jak co, ale naleśniki w jej wydaniu to mistrzostwo.
- Świetnie. – powiedziałam i usiadłam naprzeciwko niej przy skromnym stole. – Po śniadaniu chciałabym pójść do Klary.
- Nie ma problemu, rób, co ci się podoba. – pewnie jakiś rozwydrzony chłopak w moim wieku nie posiadłby się ze szczęścia, gdyby był na moim miejscu, ale mnie postawa ciotki wręcz irytuje. Zamknęłam oczy i policzyłam w myślach do dziesięciu.
Kocham ją, ale...

Zapukałam cicho do drzwi ogromnej willi pomalowanej na biało, zwieńczonej czerwonym dachem. Drzwi niemalże natychmiast otworzyły się i ukazała mi się promienna twarz mamy Klary.
- Witaj. Poczekaj chwilkę, zawołam córkę. – to mówiąc, zaprosiła mnie gestem do środka i pobiegła na górę.
Chwilę później zeszła tamtędy moja przyjaciółka i pomachała mi radośnie.
- Cześć. Pójdziemy na górę? – spytała, a w odpowiedzi skierowałam się w stronę schodów. – Jest jakiś konkretny powód, dla którego do mnie przychodzisz?
- W zasadzie nie... Ale wiesz jak to jest, nie mam ochoty siedzieć w domu. Jeśli zasłabłabym tutaj, to przynajmniej ktoś by to zauważył. – powiedziałam, nie do końca z sarkazmem.
- Bez przesady! – zaczęła Klara, lekko spanikowana. – na pewno nie jest aż tak źle. Rozumiem, że ciotka nie jest nadopiekuńcza...
- Nadopiekuńcza?! Ona nie interesuje się mną ni w ząb! – Klara zaprzestała przekonywania mnie i tylko cicho spytała
- Chcesz się czegoś napić?
- Nie, dzięki. – odrzekłam i rozsiadłam się w miękkim fotelu.
- Masz już sukienkę na bal? – spytała, a ja zastanawiałam się, o co chodzi. Byłam tak skupiona na plecach, że dopiero po dłuższym czasie załapałam, o co chodzi. No tak. Bal otwierający rok szkolny.
- Nie, jeszcze nie myślałam o tym.
- Żartujesz?! To za trzy dni! Może wybierzemy się na zakupy? Dziewczyno! Proszę cię! Chyba nie zamierzasz pójść na bal w bluzie i jeansach!
- Wiesz... – westchnęłam. – Nie mam obecnie humoru na zakupy.
- A wiesz przynajmniej, z kim idziesz? Chyba ma to dla ciebie jakieś znaczenie?
- Miałam iść z tym chłopakiem z kortu...
- Z tym gościem od tenisa? Serio? – zachwycała się Klara. Jednak ja nie miałam zupełnie ochoty o tym rozmawiać.

1 komentarz: