Obudziłam się. Sięgnęłam po telefon, by upewnić się czy na pewno mam jeszcze
trochę czasu na przygotowanie. Usiadłam i rozejrzałam się. Byłam nadal w
dziewczęcym internacie i nadal trochę mnie to przerażało.
Amelia już zaczęła się ubierać. Właśnie grzebała w poszukiwaniu ubrań,
robiąc niesamowity bałagan na podłodze obok siebie. Leżała już tam biała
obcisła koszula, oczywiście z wycięciem
na skrzydła, po chwili dołączyła też czarna spódnica, nieco przed kolano,
uszyta z gładkiego materiału. Ubrania rzeczywiście były ładne.
Poderwałam się i zajrzałam koleżance przez ramię. W szafie znajdowały się
trzy półki. Każda podpisana. Moja znajdowała się na środku. Bardzo wygodnie.
- Hej – powiedziałam nadal jeszcze zaspanym głosem. – Widzę, że już
zaczęłaś się szykować. Będziesz musiała mi pomóc, bo zupełnie nie wiem w co mam
się ubrać.
Amelia westchnęła.
- Niestety nie mam zbyt wielu ubrań do wyboru… I oczywiście, że ci
pomogę. To wcale nie takie trudne, przy takiej małej ilości ciuchów…
Rzeczywiście. Po bliższym przyjrzeniu się półkom, stwierdziłam, że
ubrania są identyczne i jest ich dość mało. Na półce znalazłam jedynie dwie
białe koszule, jedna luźna, druga obcisła, dwie czarne spódnice, krótka i długa
oraz jedna para czarnych balerin. Wzięłam but do ręki i spojrzałam na rozmiar –
37. Ciekawa jestem skąd wiedzieli?
Następnie przyjrzałam się reszcie ubrań. Przedstawiały się jako kilka
T-shirtów, każdy inny, jedną ich wspólną cechą było wycięcie na skrzydła. Hm…
Ciekawe dlaczego w tych T-shirtach mam już wycięcia, a tamtych galowych bluzkach nie. Dziwne.
- Oglądałaś już swój plan? – zapytała Amelia. – Ciekawe, czy będziemy
miały razem jakieś lekcje. Chodź. Zobaczymy.
Dopiero teraz pomyślałam, że przydałoby zobaczyć jakie odbędą się dzisiaj
zajęcia. Ruszyłam po moją kopertę i szybko wyjęłam z niej plan. Amelia zerknęła
mi przez ramię.
- Wow! Ale super.
Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem, czekając aż ujawni mi tajemnicę
swojego planu lekcji.
- Będziemy mieć razem wszystkie lekcje w poniedziałek, z wyjątkiem
matematyki. No. Dobrze, że na typowo papillońskie zajęci będziemy chodziły
razem.
- Czyli?
- Oczywiście historia. Poza tym po części krawiectwo i gastronomia. O!
Też mam w piątek ostatnią historię Papillonów. I to by było na tyle...
- Gdzie Charlotte? - zapytałam nagle, uświadomiwszy sobie, że jednej z
moich współlokatorek nie ma.
- Na lekcji. – spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczami – nie, nie uczą
się w nocy. Jeden raz w tygodniu mają lekcję astronomii w terenie, jak my.
Cieszę się, że mamy ją razem. - zazdrościłam jej tego zapału. – Zaraz powinna
wrócić. – w tym momencie drzwi lekko skrzypnęły i do pokoju weszła Charlotte,
ubrana w miętowy T-shirt i krótką czarną spódnicę. Przeszedł mnie dreszcz.
Wyglądała olśniewająco.
- Cześć. - rzuciła najzwyczajniejszym tonem na świecie. Zachowywała się
zwyczajnie, ale miała w sobie takie coś...
- Hej! Świetnie, że już jesteś. Poznaj bliżej Mirandę, jest naprawdę miła
- zarumieniłam się lekko.
- Przepraszam, nie przedstawiłam ci się wczoraj. Miranda. – spróbowałam
jej zaufać i uśmiechnęłam się. Ona to odwzajemniła i powiedziała:
- Nic się nie stało. Kurczę... Zaraz rozpoczęcie roku. Nie rozumiem,
dlaczego zrobili nam tą lekcję. Przecież są wakacje. Co prawda jakąś godzinę,
ale jeszcze trwają – uśmiechnęła się serdecznie. – Pewnie nie wiesz, w co się
ubrać? – zapytała, widząc, że stoję bezczynnie, próbując zdecydować się na
jakiś strój. Lekko kiwnęłam głową. – Melka, nie powiedziałaś jej?
- Zapomniałam. Weź tę wiszącą po środku. – powiedziała i zauważyłam, że w
kolejnym skrzydle szafy znajdują się trzy ciemne pokrowce z zawartością w postaci
odświętnych sukienek i kilku świeżo upranych i uprasowanych bluz. Sięgnęłam po
wskazaną i wyjęłam z worka.
- Piękna. – Sukienka wyglądała naprawdę olśniewająco. Sięgająca do kolan,
czarna bombka. Zdziwił mnie brak nacięcia na plecach. Charlotte, zauważywszy
moje zdziwienie, powiedziała
- Nie masz jeszcze skrzydeł, po co więc ci dziura na nie? – zdałam sobie
sprawę, że ma rację.
Ale w takim razie dlaczego w bluzkach było? Nie mam czasu na rozmyślania.
Skierowałam się do łazienki i wzięłam szybki prysznic. Zauważyłam stojące na
wannie szampony. Wyglądały zwyczajnie, poza jednym. Aliser. Ciekawe. Płyn do
czyszczenia skrzydeł...
Uczesałam się, umyłam zęby i włożyłam
sukienkę, która okazała się leżeć idealnie, jakby była szyta na miarę.
- Miranda? – usłyszałam Amelię. – Długo jeszcze?
- Nie! - odpowiedziałam i wyszłam.
- Ślicznie wyglądasz - powiedziała z uśmiechem Mela.
Wyjęłam z szafy balerinki i usiadłam na swoim łóżku. Pół godziny. Co mam
robić przez ten czas?
- Charlotte? – zaczęłam. Spojrzała pytająco – Jak to jest być wampirem? –
Pytanie zabrzmiało inaczej niż to planowałam.
- Hmmm... - spochmurniała. – To... nie zawsze jest przyjemne. Czasem potrzebujemy krwi. Często nas to
przerasta, a jeśli zaatakujemy... – urwała. – Nie ważne.
Postanowiłam nie naciskać. Wyraźnie nie chciała o tym mówić.
- Charlotte, o co chodzi? – zaniepokoiła się Amelia. Dla mnie sprawa była
jasna: nie chce o tym rozmawiać. Ale Mela chyba coś wyczuła.
- Kiedy... Pamiętasz, kiedy Freddie zaatakował matkę Janet? – spytała Charlotte.
Nie wiedziałam o co chodzi, ale uznałam, że posłucham, a później wypytam
Amelię o szczegóły.
Amelia skinęła głową.
- Freddie wpadł w furię i rzucił się na nią. Całe szczęście, że matka
przeżyła, bo nie wiadomo co by mogło się stać. Nie powinnam wam tego mówić, ale
cóż. Obiecajcie, że będziecie milczeć – przytaknęłyśmy. – Pozostaje to
tajemnicą, wiedzą tylko wampiry. Do tej pory system był następujący: kiedy ktoś
zaatakuje, zostaje zamknięty w więzieniu. W zależności od stopnia obrażeń, na
różny czas. Jednak po tamtym ataku, z niewiadomych przyczyn zasady się
zmieniły. Kiedy ktoś zaatakuje, trafia do celi na dożywocie, czyli w naszym wypadku...
- Na zawsze. – dokończyła cicho Amelia.
- Jeśli ze skutkiem śmiertelnym, w ciemnej celi, całkowicie samotnie. Niektórzy
sami się zabijają, żeby wreszcie to zakończyć… Nawet nie chcę o tym myśleć. –
powiedziała i poszła do łazienki.
Spojrzałam Amelii w oczy.
- Dobrze, że my nie mamy takich zmartwień. – powiedziałam.
- Nawet nie wiesz, jak chciałabym, żebyś miała rację – odparła.
- To znaczy? – spytałam, zaniepokojona.
- Dowiesz się na wychowaniu papillońskim. – rzuciłam okiem na plan. Środa
pierwsza lekcja i piątek druga.
***
W końcu dobiegała dziesiąta. Jeszcze tylko pięć minut i wreszcie skończy
się to niezręczne milczenie pomiędzy mną i Charlotte. Poprawiłam sukienkę,
przeczesałam włosy i ruszyłam razem z dziewczynami do budynku A na rozpoczęcie
roku.
Wspólnymi siłami otworzyłyśmy wielkie drewniane drzwi, z klamką na
wysokości ramienia. Przydałoby się im porządne naoliwienie.
Po wejściu, w oczy rzuciło się mnóstwo złotych, srebrnych, szmaragdowych,
perłowych i błękitnych dekoracji. O co chodzi z tymi kolorami?
- Pewnie zastanawiasz się nad wystrojem wnętrz? – Amelia zauważyła moją
dziwną minę. – Każda barwa symbolizuje jeden ród. Naszą barwą jest szmaragdowy,
wampirów – złoto, wilkołaków – srebro, zmiennokształtnych – perła, natomiast
czarownice są przywiązane do błękitu. Chodźmy. – ruszyła w stronę pierwszych
rzędów przed „sceną”.
- Mirando... – zaczęła Amelia. – Właściwie... Wyglądasz, jakby przemiana
była dla ciebie zaskoczeniem. Mam rację? – spytała.
Milczałam, ale ona patrzyła z wyczekiwaniem
- Nie znałam swoich rodziców. – powiedziałam cicho.
- A z kim mieszkasz... mieszkałaś?
- Z ciotką.
- I ona nic nie wiedziała? Nie
powiedziała ci? – zapytała lekko oburzona
- Myślała, że mam wybujałą wyobraźnię, a gdy pokazałam jej ranę, prawie
zemdlała. Martwię się o nią.
- Współczuję ci. Ja od początku wiedziałam, że jestem inna. – zamilkła,
bo na scenie pojawiła się młodo wyglądająca kobieta ubrana w długą czarną
suknię. Tak sobie wyobrażałam Meredith. Nie wiem, czemu, ale od razu
pomyślałam, że to ona.
-Witajcie! – zaczęła i wszystkie szumy ucichły. Posiadała miękki głos,
trochę podobny do głosu Jake’a. A jeśli jest wampirzycą? Posmutniałam na tę
myśl. – Jak zapewne się domyślacie, jestem Meredith. Meredith Orea, dyrektorka
tej szkoły. Wy wszyscy tu zebrani, zaczynacie pierwszy rok . Poznacie teraz
podstawowe umiejętności, które pozwolą wam normalnie funkcjonować w
społeczeństwie. Kolejne lata natomiast spędzicie na „poważniejszej” nauce,
czyli samoobronie i różnych rodzajach magii. Choć brzmi to zagadkowo i możecie
się obawiać o swoje bezpieczeństwo, nie martwcie się. Dopóki sami się o to nie
postaracie, krzywda wam się nie stanie.
- Trochę mnie to przeraża. – szepnęła Amelia, a ja jej przytaknęłam.
- Zapewne was to interesuje, rozwieję więc wasze wątpliwości – to mówiąc,
stanęła bokiem, ukazując niezwykle piękne czarne skrzydła z wyrazistym
turkusowym wzorem. Zaparło mi dech w piersiach na myśl, że coś takiego naprawdę
istnieje – jestem Papillonką. A skoro o tym mowa, od razu pragnę nadmienić, że
stanowimy około trzydzieści pięć procent szkoły. Mniej więcej trzydzieści to
wampiry, dwadzieścia wilkołaki, a ledwie pozostałe piętnaście stanowią
zmiennokształtni oraz czarownice.
- Jesteśmy najliczniejsi. Świetnie, co? – zapytała z uśmiechem Amelia.
- Czemu jest tak mało czarownic? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Nie wiem. Być może mają inne uczelnie i tam jest ich więcej... A może
nie potrzebują uczelni, nie rzucają się tak bardzo w oczy. Pewnie część z nich
nie wie, kim jest. Część drobnych sztuczek nie biorą na poważnie. Czytałam coś
o tym. Aby zaszła pełna przemiana w czarownicę, musi w tym uczestniczyć potężna
czarodziejka. To nie przychodzi samo jak u nas.
- Są inne uczelnie?! – spytałam nieco głośniej, niż zamierzałam i kilka
osób spojrzało na mnie dziwnym wzrokiem. Moja koleżanka zachichotała i odpowiedziała;
- No pewnie. Papillonów jest całe mnóstwo, co nie wpływa najkorzystniej
na to, że musimy się kryć.
- Ale tak naprawdę... Czemu musimy? – zapytałam.
- A skąd mam niby wiedzieć? Tak po prostu jest. Nie zagrażamy ludziom,
ani nic z tych rzeczy. Ktoś tak pomyślał i my musimy się teraz męczyć. –
zaprzestałam dalszych pytań i rozejrzałam się po sali. Nigdzie nie było widać
Jake’a. No tak, on bynajmniej nie był z pierwszej klasy.
- Mam jeszcze jedno pytanie, Amelio.
- Słucham?
- Tan cały Jake... Wiesz coś o nim, prawda?
- Wszyscy go znają. Czemu pytasz?
- Z której jest klasy?
- Dziwne pytanie. Z tego, co pamiętam, idzie teraz do trzeciej.
- Aha. – powiedziałam i wsłuchałam się w monolog Meredith.
Mówiła o podstawowych zasadach bezpieczeństwa oraz przedstawiała
nauczycieli – pani Vittima wydała się wyjątkowo sympatyczna. Będzie nas uczyła
angielskiego. Oby jej lekcje były ciekawe.
- A teraz możecie się rozejść do swoich pokoi i... Macie wolne. Do jutra,
rzecz jasna. Do zobaczenia! – usłyszeliśmy po dwunastej. Wszyscy z hukiem
wstali z miejsc i każdy poszedł w swoją stronę.
- Mam nadzieję, że nazwisko szanownego pana Leonarda to tylko przypadek.
– powiedziała Amelia, a ja nie zrozumiałam, o co jej chodzi.
- Tego od astronomii?
- „Sospettoso” to po włosku „podejrzany”.
- Mówisz po włosku?
- Tak, mój dziadek jest Włochem. Kiedy byłam młodsza, często uczył mnie
niektórych słówek. – to mówiąc, uśmiechnęła się do swoich wspomnień.
- Świetnie. A tak poza tym... Tak dużo wiesz o Papillonach i o całej
szkole. Skąd?
- Coś dużo dzisiaj zadajesz pytań. – powiedziała z uśmiechem, po czym
kontynuowała – Miałabyś tak samo, gdybyś od początku wiedziała, kim jesteś.
Dużo czytałam. Wbrew pozorom to, co piszą w Internecie, to nie brednie.
Bardzo fajnie :) Jak zawsze z resztą. Dla mnie jak zwykle za dużo dialogów, bo wolę rozbudowane opisy lokacji i przemyśleń bohatera, ale i tak jest nieźle.
OdpowiedzUsuńhttp://destroyed-future.blogspot.com/
To wyjątkowo taki rozdzialik, w którym trafiło się dużo dialogów. W następnych pojawi się zdecydowanie więcej opisów :)
UsuńŚwitne opowiadanie! Przeczytałam wczoraj, ale nie miałam czasu skomentować? Skąd pomysl na Papillonów? Z głowy czy z jakichś dziwnych historii? Czekam na nn!
OdpowiedzUsuńWe dwie wpadłyśmy na ten pomysł wieczorem na wspólnej majówce i zaczęłyśmy tworzyć :) pamiętam że siedziałyśmy wtedy do późnej nocy :)
Usuńbardzo mi się podoba. sam pomysł jest świetny, a przy talencie, nie można się doczekac kolejnego rozdziału! obserwuję i czekam na kolejne :)
OdpowiedzUsuńbymisscharlotte.blogspot.com