sobota, 4 lutego 2012

Rozdział III


Poniedziałkowy poranek pachniał deszczem. Faktycznie, gdy odsłoniłam ciemnoróżowe zasłony, ujrzałam ogromne czarne chmury skupione nad miastem. Uchyliwszy okno, poczułam chłód. Nie tak to sobie wyobrażałam. Szczerze mówiąc, liczyłam na to, że chociaż słońce zechce mnie wesprzeć.
Zbiegłam na dół i z miejsca poczułam woń gotowanych parówek. Jak zwykle, ciotka postawiła na oryginalność. Mimo wszystko, przecież to lubię, sięgnęłam więc do lodówki po ketchup i usiadłam obok Teresy.
- Ciociu…- zaczęłam.
- Słucham, kochanie? - nie wiedziałam co powiedzieć.
- Pamiętasz, jak kiedyś… - patrzyła na mnie wyczekująco. - kiedyś,  jak byłam młodsza, opowiadałaś mi przeróżne historyjki. - uśmiechnęła się, zatopiwszy we wspomnieniach.- Jedna z nich o powiadała o Papillonach, Dzieciach Motyli. – przytaknęła.
- Owszem, pamiętam, to moja ulubiona. Do czego zmierzasz? - sama nie wiedziałam. Co mam jej niby powiedzieć? „Hej, ciociu, odkryłam, że jestem mitycznym stworzeniem, czaisz?”
- Bo… Co byś, teoretycznie, zrobiła, gdybyś dowiedziała się, że niepodważalnie takie stworzenia istnieją? - spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem.
- Nie wiem. Natomiast tym, co wiem, jest to, że nie istnieją. Ot zwyczajne, stare baśnie. Ale… czemu o to pytasz? - Postanowiłam, że pójdę na całość i pokażę jej szramę. Ale nie, na pewno nie teraz, kiedy wygląda, jakby ktoś chciał mnie przeciąć na pół.
- Bo… - głos mi drżał i cała się trzęsłam. - Widzisz… - łza spłynęła mi po policzku. - czy… - nie umiałam dobrać słów. Pewnie to wszystko sobie uroiłam, zwykłe farmazony. Skoro tak, odsłonię plecy. Ale… Nie. Co ja mam zrobić?!
- Mirando, o co chodzi? Czemu płaczesz? - Na nią nie mam co liczyć, w życiu się nie domyśli, o co może mi chodzić. To okropne.
- Dobra. Powiem to. – zaczęłam i przełknęłam ślinę.- Zdaje mi się, że jestem Papillonką.  – zrobiła wielkie oczy
- Słucham? Żartujesz sobie ze mnie? Myślałam, że to jakaś poważna sprawa… - Zaśmiała się histerycznie. naprawdę mnie tym zdenerwowała.
- Nie! Nie uroiłam sobie tego, spójrz na moje plecy! - zadarłam bez wahania T-shirt  i pokazałam ciotce bliznę. Jej mina nie pozostawiła wątpliwości, że rana istnieje. Zakryłam kręgosłup i pobiegłam do pokoju.
W głowie miałam obraz Teresy, której oczy były tak przerażone, że o mało sama nie poczułam lęku.
Nagle, ni z tego ni z owego, plecy zaczęły tak boleć, że zgięłam się w pół. Przestraszyłam się. Miałam wrażenie, że zaraz rana wybuchnie. Obejrzałam plecy w lustrze. Żadnych zmian. Położyłam się na łóżku, czekając aż ból ustąpi.
Faktycznie, po kilku minutach przeszło. Rzuciłam okiem na zegarek. 10.00. Jeszcze dziesięć godzin. Mam nadzieję, że to spotkanie rozwiąże przynajmniej kilka spraw. Mam nadzieję, że to spotkanie będzie dotyczyć moich skrzydeł.

***

Usiadłam na niedawno odmalowanej ławce. Dochodzi 20.00.
Spróbowałam się czymś zająć. Niestety, granie na komórce okazało się zbyt nużące, nawet jak na cztery minuty. Postanowiłam więc, że spróbuję zgadnąć, która z osób błądzących po parku to owy „wysłannik”.
Tak się tym zajęłam, że nie zauważyłam, kiedy ktoś zaszedł mnie od drugiej strony. Wyglądał na piętnasto-szesnasto latka. Ubrany był w czarne dżinsy i kanarkowy T-shirt. Może to jednak nie dotyczy mnie? Powinien mieć przecież skrzydła. Ale… Przecież nie mógłby się z nimi tu pokazać. Od razu mi się spodobał. Uznałam, że jest przystojny i ma niesamowite uczesanie.
- Miranda? - spytał głosem tak ciepłym i przyjaznym, że nawet gdyby to nie o mnie chodziło, odpowiedziałabym zapewne:
- Tak. Ty jesteś tym „wysłannikiem”, o którym była wzmianka w liście? - upewniłam się, choć i tak byłam pewna, że to on.
- Jake Sanguine. Mów mi Jake. - uśmiechnął się przyjaźnie i przysiadł. - zapewne domyślasz się, po co tu jestem.
- Można tak powiedzieć. – spojrzałam w jego głębokie czekoladowe oczy. Są piękne. – Mam rozumieć, że wytłumaczysz mi czemu niemalże zemdlałam z bólu, tak?
- Dokładnie. – Zaśmiał się, odsłaniając śnieżnobiałe zęby. – Zacznijmy jednak od podstawy. Wiesz, w co się zmieniasz?
- Jasne.
- Świetnie - powiedział, wskazując mi ręką drogę prowadzącą prosto w krzaki. – Wzięłaś ze sobą jakieś rzeczy?
Wskazałam mu torbę luźno zwisającą z mojego ramienia. Przed wyjściem spakowałam swoje najlepsze ciuchy i przybory toaletowe. Na wszelki wypadek. Jakby miał mnie zabrać do szkoły.
 Mam nadzieję, że jest tam pralka. Jakoś nie mam ochoty wracać w weekendy do domu i oglądać przerażone spojrzenie ciotki.
Ruszyliśmy powoli we wskazanym kierunku. O co mu chodzi?
- Nie będzie ci potrzebne dużo rzeczy – obejrzał mnie od stóp do głowy, zatrzymując się na moich oczach. – Na pierwszym roku każdy dostaje ubrania dopasowane do skrzydeł. Zresztą gdy wejdziesz do szkoły raczej powinien ci się rzucić w oczy ubiór Papillonów po przemianie. Nie musisz się niczym martwić. Jeśli kiedykolwiek miałabyś do mnie jakieś pytania, to znajdziesz mnie w pokoju 42 w budynku B. To kluczyk do twojego pokoju. Mieszkasz tam, w budynku C. Jeśli chcesz, mogę cię oprowadzić po szkole.
 Wtedy to zobaczyłam. Ogromny budynek podzielony na cztery części nie wyglądał ani jak blok mieszkalny, ani tym bardziej jak szkoła.
Potaknęłam. Spróbowałam uśmiechnąć się olśniewająco, lecz coś mi nie wyszło. Czy przy tym chłopaku nigdy nie uda mi się zachowywać normalnie?!
- To może zacznijmy od budynku A – wskazał na wielki jasnozielony gmach. – Tutaj odbywają się lekcje. Niestety jest matematyka, angielski i inne nużące przedmioty, ale za to do planu dochodzi historia Papillonów, w twoim przypadku…
Przerwałam mu:
- Jak to „w moim przypadku”?
- A właśnie – przypomniał sobie. – Do szkoły nie chodzą tylko Papilloni. Są też wampiry, wilkołaki oraz kilkanaście czarownic i zmiennokształtnych. Ja należę do tych pierwszych. Jestem wampirem, Mirando.
To bardzo ciekawe. Wczoraj dowiedziałam się o istnieniu Papillonów, a dzisiaj poznałam jeszcze cztery nowe gatunki. Co mnie jeszcze dzisiaj spotka?
Jake dokładnie mi się przyjrzał, sprawdzając chyba, czy nie mam ochoty zemdleć, ale nie zauważając niczego dziwnego, kontynuował:
- Reszty przedmiotów dowiesz się ze swojego planu lekcji. Powinien leżeć już na twojej szafce nocnej. Jutro o dziesiątej rano jest rozpoczęcie roku, a o jedenastej zaczynają się lekcje. Masz jeszcze jakieś pytania związane z budynkiem A?
- Tak – zaczęłam. – Czy wampiry serio mają kły i piją krew?
Szczęka mu opadła. Ups. O czym on właściwie mówił?
- Tak, mają kły – nagle posmutniał. – Tak, piją krew.
Chyba nie ma ochoty o tym rozmawiać.
- To możesz zacząć opowiadać o budynku B – podsunęłam mu.
- To internat dla chłopców – powiedział lekko speszony. – Ogólnie wychowawczynie nie wpuszczają tam dziewczyn. Mogą wchodzić tylko te, które chcą się skontaktować ze swoim „przewodnikiem”. Wystarczy, że podasz moje imię i nazwisko, przełożona na pewno ma to zanotowane w swoich papierach.Uśmiechnęłam się do niego i spojrzałam głęboko w jego czekoladowe oczy. To najpiękniejszy odcień brązu jaki w życiu widziałam. - A budynek C to pewnie internat dla dziewczyn? – stwierdziłam, ale zabrzmiało to jak pytanie. – Czy chłopcy mogą wchodzić do dziewczęcego internatu?
Zaprzeczył. No trudno. Jeśli będzie trzeba, wpuszczę go przez okno. O ile będą jakieś okna. Nie zastanawiałam się jeszcze jak będzie wyglądał mój przyszły pokój, w którym spędzę…
- Ile trwa nauka? – zapytałam. – A właściwie jak mam wyjść na miasto ze skrzydłami?
Zupełnie zapomniałam, że jest wampirem. Pewnie nie miał pojęcia o Papillonach.
- Nauka trwa cztery lata, a u nas, wampirów, pięć. Ja jestem na drugim roku. Co do skrzydeł, wiem tylko, że używa się do tego specjalnego zaklęcia. Ale tego nauczysz się w szkole – uśmiechnął się pokrzepiająco. – Gdy ja dowiedziałem się kim jestem czułem się strasznie. Bałem się wtedy wychodzić z domu. To było dla mnie coś szalonego – patrzył gdzieś za mną nieprzytomnym wzrokiem. – Przez długi czas nie potrafiłem nikomu zaufać. Ale wracając do tematu…
- Czyli nie stałeś się wampirem po ugryzieniu? – zdziwiłam się, znowu mu przerywając.
Zaprzeczył.
- Mirando – powiedział poważnie. – Nie jesteśmy w filmie. Aby zamienić kogoś w wampira nie wystarczy go tak po prostu ugryźć. Są dwa sposoby by stać się wampirem. Pierwszym jest sytuacja gdy jeden lub oboje rodziców jest wampirami - jak u Papillonów. Drugi znają tylko najznamienitsi. Chodzą plotki, że by tego dokonać trzeba oddać kogoś z najbliżej rodziny w ofierze.
Wzdrygnęłam się. To było ohydne. A zresztą kto chciałby stać się takim potworem z własnej woli…
- Wiem, co o mnie myślisz – skrzywił się z obrzydzeniem. – Ja myślę dokładnie to samo. Tak jak reszta wampirów w tej szkole. No poza nielicznymi… wyjątkami. – zerknął na zegarek. – Muszę lecieć. Mam jeszcze kogoś do oprowadzenia. Kiedy się znowu spotkamy?
- Kiedyś na pewno! – pomachałam mu i ruszyłam w stronę internatu dla dziewcząt. Nagle zatrzymałam się i przypomniałam sobie coś istotnego. – Czekaj! Co jest w budynku D?
Ale jego już nie było. Można by powiedzieć, że rozpłynął się w powietrzu. No trudno. Spytam się przy następnej okazji.
Stanęłam przed potężnymi drzwiami wejściowymi do internatu. Były wyrzeźbione z ciemnego drewna. Pociągnęłam za klamkę i weszłam do środka. Ilość barw, która poraziła mnie przy pierwszym kroku była przyjemna dla oka, kojąca. Wnętrze było urządzone w nowoczesnym stylu. Przy samym wejściu znajdował się dość duży salon z czterema dużymi kanapami. Korytarz po prawej stronie prowadził do wspólnej kuchni i kilku pomieszczeń bez numeracji na drzwiach.
Ruszyłam korytarzem w stronę pokoi. To było dziwne uczucie. Miałam wrażenie, że dokładnie wiem gdzie co się znajduje. Odnalazłam numer 42, wyciągnęłam z kieszeni klucz, otworzyłam drzwi i weszłam do środka.
Pokój był ładnie urządzony. Stały w nim trzy łóżka, a po lewej stronie znajdowała się łazienka. Po prawej duża, chyba wspólna szafa. Na jednym z nich siedziała jakaś Papillonka. Na pierwszy rzut oka była w moim wieku. Gdy tylko mnie zobaczyła natychmiast podbiegła do mnie i przywitała się:
- Cześć – uśmiechnęła się przyjaźnie. – Jestem Amelia. Ty jesteś pewnie Mirandą. Dziś rano powiedzieli mi, że się wprowadzasz. Rozgość się!
Gdy odwróciła się do mnie plecami zobaczyłam, że z jej skóry wystają…
- O! – pisnęłam zdziwiona. – Masz już skrzydła? Do której klasy teraz idziesz?
- Do pierwszej – speszyła się lekko. – Tak jak ty. Moja przemiana zaczęła się na początku wakacji, więc moje skrzydła nie całkiem jeszcze wyrosły. A jak jest u ciebie? – zapytała i lekko mnie odkręciła. – U ciebie pewnie jeszcze to chwilę potrwa. Kiedy zaczęła się twoja przemiana? Ja bym oceniła tak na…
- Wczoraj – powiedziałam. – To działo się tak szybko… Nadal do końca nie uwierzyłam w moją przemianę. Ani w to, że tutaj są wampiry, wilkołaki, zmiennokształtni i czarownice…
Spojrzałam na trzecie łóżko. Widać było wyraźnie, że ktoś już z niego korzystał. Już chciałam się spytać o trzecią współlokatorkę, ale Amelia była szybsza.
- Cztery dni temu wprowadziła się też Charlotte, wampirzyca – wzdrygnęłam się bezwiednie na samą myśl, że będę z nią mieszkała w jednym pokoju. – Ale nie martw się. Jest OK. Na szczęście jeszcze nie pije krwi. Wampiry zaczynają to robić dopiero między drugą a trzecią klasą. Z wyjątkiem… nieważne.
Tym razem Amelia wspomina o jakiś „wyjątkowych” wampirach. Ciekawa jestem o co im chodzi. No trudno. Dowiem się pewnie jutro. To na pewno nic istotnego.
- Czy dziś odbywają się jakieś… hm… - zaczęłam niepewnie. – Uroczystości lub zajęcia?
Amelia zaprzeczyła i padła na swoje łóżko. Nagle poderwała się , przypominając sobie o czymś - A właśnie – powiedziała energicznie – mam ci przekazać specjalne ubrania. Na pewno ci się spodobają. Gdyby jednak tak nie było to nauczymy się je zmieniać na lekcjach krawiectwa. To jeden z licznych plusów bycia Papillonką – uśmiechnęła się do mnie. – Mam nadzieję, że ci się tutaj spodoba. Doskonale wiem, jak się czujesz. Jak się dowiedziałam zemdlałam, spadłam ze schodów i przecięłam sobie ranę na plecach. To dlatego już mam skrzydła.
Starałam się traktować tę konwersację jako zwykłą przyjacielską pogawędkę. Niestety o tak niezwykłych sprawach nie dało się rozmawiać „tak po prostu”.
- Hm… - chrząknęłam. – Czy gdy zaczęły ci wyrastać skrzydła, bardzo bolały cię plecy?
Amelia zmarszczyła brwi.
- Wiesz – powiedziała dziwnie normalnym głosem – wyrastanie skrzydeł nie powinno być bolesne. Ja co prawda nie sprawdzałam tego na własnych plecach, ale tak powiedziała nasza wychowawczyni. A właśnie. Poznałaś może już Meredith Orea?
To właśnie musi być M. O. z listu. Zupełnie wyleciało mi to z głowy. Czy ona jest Papillonką? Błagam. Wystarczy, że moja współlokatorka jest wampirzycą. A skoro wampiry naprawdę piją krew, to skąd pewność, że Charlotte nie będzie miała ochoty zasmakować mojej? Robi mi się niedobrze na samą myśl.
- Nie, jeszcze nie miałam okazji – powiedziałam, nadal myśląc o wampirach. – Oprowadzał mnie Jake. Wampir – podkreśliłam.
Amelia wytrzeszczyła oczy. Widać było, że nie wierzy moim słowom. Ale co ja takiego powiedziałam?
- TEN Jake? – pisnęła. Widząc lekkie kiwnięcie mojej głowy westchnęła. – To nie najlepiej …
O co mogło jej chodzić? Nieważne. Byłam tak zmęczona, że po oparciu głowy o poduszkę natychmiast zasnęłam.

***

Śnił mi się Jake. Siedział w cieniu wielkiego drzewa i czytał książkę. Coś podpowiadało mi żeby do niego podejść. I tak zrobiłam. Usiadłam obok niego i patrzyłam mu w oczy. Otworzyłam usta, chciałam coś powiedzieć, ale nagle Jake zniknął, a ja znowu znalazłam się w dziewczęcym internacie. Ktoś wszedł do pokoju.
- Cześć – podeszła do mnie i uśmiechnęła się. – Jestem Charlotte. Będziemy razem mieszkać – podała mi rękę a ja ją lekko uścisnęłam.
Charlotte bardzo różniła się od Amelii. Można by powiedzieć, że różnią się pod każdym względem. Charlotte była wysoka i miała bardzo kobiece kształty natomiast Amelia dość niska i chuda. Ta pierwsza to szatynka o zielonych oczach, a druga, niebieskooka blondynka. Nie dałoby się ich pomylić.
- Hej – odpowiedziałam z grzeczności. Wyjęłam telefon z kieszeni i zerknęłam na wyświetlacz. Była dwudziesta druga.
Charlotte przebrała się i wyszła. Nie zwracałam na nią uwagi.
Nagle coś sobie przypomniałam. Jake mówił coś o planie na mojej nocnej szafce. Zerknęłam w prawo i spostrzegłam elegancką białą kopertę. Natychmiast ją rozerwałam i wyjęłam z niej plan lekcji na papierze kredowym. Był tam też list. Zaczęłam go czytać.

Witaj!
Mam nadzieję, że zapoznałaś się ze swoimi współlokatorkami. Nie musisz się o nic martwić. Twoja ciotka została już poinformowana. Jake, twój przewodnik miał ci przekazać, że rozpoczęcie roku odbędzie się jutro o godzinie dziesiątej rano. Rozkładu lekcji dowiesz się z planu. Jest tam wszystko dokładnie rozpisane. Powtórzę raz drugi – niczym się nie martw. Jeśli czegoś nie będziesz wiedziała to przyjdź i zapytaj.
M.O.

Niby gdzie mam przyjść? Dobra. Mam dość rozmyślania na dzisiaj. Jutro ważny dzień. Idę spać.

1 komentarz:

  1. Bardzo przyjemne opowiadanie :) Milo się czytało. Na pewno tu wrócę.
    Zapraszam do siebie.
    http://destroyed-future.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń