sobota, 12 maja 2012

Rozdział VI

Obudziła mnie kolejna kłótnia moich współlokatorek. Nie zrozumiałam jednak, o co chodzi. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam tylko nienawistny wzrok Charlotte, skierowany w stronę mojej przyjaciółki. Czy ona naprawdę nie potrafi inaczej?
Kiedy sięgnęłam ręką, by podrapać się w plecy, moja ręka natknęła się na coś dziwnego. W dotyku przypominało bawełnę, z tym że było sztywne. Usiadłam, a do moich uszu dotarł stłumiony pisk Amelii.
- O rany! Rany, rany, rany! To niesamowite! – krzyczała w euforii. – Wstań szybko i spójrz w lustro! – nakazywała. Nie mając wyboru, podniosłam się z łóżka i podeszłam do szafy. Moim oczom ukazał się widok zapierający dech w piersiach. Piękny, czarny zawijas idealnie odcinał się od lawendy moich ogromnych skrzydeł. Stałam tak jakiś czas, po czym wreszcie odwróciłam wzrok. Spojrzałam na Charlotte. Wydawała się zaskoczona. Czyżby nie podejrzewała, że coś tak pięknego może być częścią mojego ciała?
- Ojej… - wyrwało jej się i natychmiast zasłoniła dłonią usta. Zauważyłam, że nie parzyła tylko na moje plecy. Moje oczy miały teraz tak niesamowitą barwę, że faktycznie zapierało dech w piersiach. Był to również kolor lawendowy, tak jak skrzydeł.
Amelia podeszła do mnie i przytuliła z całej siły, uważając jednak na mój nowy nabytek. Uśmiechnęłam się do niej.
- Ciekawe, co on oznacza. – powiedziała, a ja spojrzałam na nią całkowicie zdezorientowana. – Kolor oczu. Nie wiesz, że barwa pojawiająca się wraz ze zmianą ma swoją symbolikę?
Moje milczenie było wystarczającą odpowiedzią. Ostatnio coraz częściej żałowałam, że nie wychowywałam się z moimi rodzicami, którzy mogliby mi o wszystkim opowiedzieć. Wszystkiego nauczyć. I… do wszystkiego przygotować. Nagle Amelia wyrwała mnie z zamyślań:
- Kolor limonki – to mówiąc, wskazała na swoje oczy. – Oznacza szczerość. Nieźle, co? – zaśmiałam się. Nie miałam wątpliwości co do trafności tego stwierdzenia. Dziewczyna miała sporo mniejszych lub większych wad, ale na pewno nie była nią fałszywość.
- Mirando? – zmroziło mnie. To była Charlotte, ale ku mojemu zdziwieniu, jej głos nie miał żadnego negatywnego wydźwięku. Była raczej smutna.
Odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam na nią. To, co ujrzałam, przerosło moje wszelkie oczekiwania. Ona płakała.
- Słucham? – odrzekłam nijakim tonem.
- Przepraszam – szlochała, ale nie potrafiłam jej zaufać. Choć być może było jej przykro, wiedziałam, że to chwilowy impuls. Za parę minut pewnie zmieni zdanie.
Charlotte wstała, zebrała rzeczy i poszła do łazienki. Spojrzałam na Amelię pytającym wzrokiem, ale ona tylko wzruszyła ramionami. Podeszłam znowu do lustra i uważnie przyjrzałam się skrzydłom. Niesamowite. Przypominały kształtem pazia królowej. Wyglądały zupełnie inaczej niż Amelii, można porównać do skrzydeł typowej wróżki.
- Piękne – powiedziała Amelia. Uśmiechnęłam się  do niej.
Przypomniałam coś sobie. Wczoraj gdy przeglądałam rzeczy w mojej szafie, wszystkie ubrania oprócz sukienki, którą założyłam wczoraj, miały już wycięcia na skrzydła. Czyżby ktoś w szkole zarządzał garderobą uczniów? Nadal zastanawiając się nad tym tematem otworzyłam szafę i wyjęłam z niej bluzkę, którą wykonałam na zajęciach krawiectwa. Tak jak myślałam posiadała już z tyłu wycięcie na skrzydła. Pokazałam bluzkę Amelii i spytałam:
- Jakim cudem…? – nie za bardzo wiedziałam jak dokończyć to zdanie.
Dziewczyna zaniemówiła.
- Nie mam pojęcia jak to się dzieje… - wykrztusiła. – Najwyraźniej Papilloni albo zaczarowali te rzeczy, albo jakoś na nie wpływają z większej odległości… Może dowiemy się tego na którejś lekcji?
- Nie wiem… - zamyśliłam się. Jednak po chwili wróciłam na ziemię. – Już dziesiąta. Ubieramy się w nowe bluzki? – spytałam starając się uśmiechnąć. – Szkoda by było ich od razu nie wypróbować.
Amelia ochoczo pokiwała głową, zadowolona chyba, że zmieniłam temat. Nagle pomyślałam o Charlotte. Dość długo siedziała w łazience. A tak właściwie co jej odbiło? Czyżby zrozumiała, że nie przystawiam się do Jake’a? A może się mnie przestraszyła? Charlotte, wampirzyca wariująca na widok krwi, bojąca się Papillonki, która dopiero przechodzi przemianę. Niemożliwe. Szkoda. Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Wywoływanie strachu w wampirze musi być kuszące…
- Miranda! – Amelia krzyknęła mi prosto do ucha. Ups. Musiałam się trochę zamyślić.
Amelia już sięgała po swoją bluzkę. Ja również to zrobiłam, nadal zastanawiając się, co Charlotte tak długo robi w łazience.

                                                                ***
O nie. Dzisiaj wszystkie lekcje spędzę sama. Oczywiście mam na myśli to, że bez Amelii. Ale może dzięki temu poznam inne ciekawe osoby?
Najpierw muszę jednak znaleźć salę artystyczną. No nie! Znowu on.
- Cz... – krzyknął, a raczej spróbował krzyknąć z drugiego końca korytarza. Głos wyraźnie stawiał mu opór w przeciskaniu się przez gardło. – Są piękne – powiedział, podchodząc bliżej. Oczy mu płonęły fascynacją. Czemu wszystkich tak to intryguje? Mnóstwo tu Papillonów i to z piękniejszymi skrzydłami. Ot, choćby pielęgniarka.
- Cześć – uśmiechnęłam się promiennie. - Szukam sali artystycznej.
- To super! – spojrzałam na niego jak na wariata. – Mam na myśli to, że mam teraz lekcję obok. Chodź. – powiedział i ruszył w stronę schodów prowadzących, jak dotąd myślałam, do piwnicy.
- Od zawsze marzę o jednym – powiedział, kiedy zeszliśmy do zacienionego korytarza, po którym nie kręciło się wiele osób. Spojrzałam mu w oczy. Był smutny. – Odkąd dowiedziałem się, że istniejecie, chciałem być jednym z was – mówił drżącym głosem. Usiedliśmy na ławce niedostępnej dla lamp. Poczułam się dziwnie.
- Dlaczego? – spytałam, nie wiedząc co innego mogę powiedzieć.
- Wiesz, że nienawidzę smaku krwi – zadrżałam, wyobrażając sobie...  Na szczęście przerwał moje rozmyślania – A wy... Wy tego nie musicie robić . Tak, wiem, też nie macie zbyt łatwo jeśli chodzi o ten cały nów...
- Jaki nów? – przerwałam mu zupełnie nie wiedząc, o co chodzi.
- Naprawdę nie wiesz? No tak... Chodzi  o to, że podczas nowiu dostajecie szału. Światło księżyca uspokaja was w nocy, tak jak słoneczne w dzień. Dlatego jeśli go nie ma, tracicie nad sobą kontrolę.
- Wow. Nawet ty wiesz więcej niż ja. – powiedziałam ponuro. Lekko się uśmiechnął, co poprawiło mi humor. Jego oczy są naprawdę piękne. Od razu zamarzyłam o gorącej czekoladzie. Zachichotałam na myśl o własnej głupocie. Chyba jednak coś jest ze mną nie tak.
- Po prostu interesuję się wami. Ciekawi mnie wasz świat.
I w tym momencie zadzwonił dzwonek. Okropieństwo. Zaprowadził mnie pod samą salę artystyczną, a kiedy chciałam wejść do środka, złapał mnie delikatnie za ramię. Odwróciłam się.
- Robisz coś dzisiaj po szkole? – odniosłam wrażenie, że moje serce się zatrzymało.
- Czy... Czy ty mnie zapraszasz na randkę? – typowe. Przecież nie gram przygłupim serialu! Jak mogę się zachowywać tak idiotycznie?
- Niezupełnie… – uśmiechnął się zagadkowo, a ja kiwnęłam głową w geście zgody.
Naturalnie, na zajęciach artystycznych nie dane mi było się skupić.
Na gastronomii poszło mi łatwiej. Zapamiętałam co najmniej połowę z tego co mówił pan Bloody. 
- Zapamiętajcie jedną, najważniejszą ze wszystkich zasadę. Nigdy, przenigdy nie wolno wam skosztować wampirzej krwi – cała sala ucichła. – Zapewne wiecie już, że podczas nowiu tracicie kontrolę nad własnym umysłem – uśmiechnęłam się na wspomnienie okoliczności, w których się tego dowiedziałam. – Dlatego wtedy musicie być niezwykle ostrożni, a najlepiej iść spać bezpośrednio po zachodzie słońca. Nawiasem mówiąc, w naszej szkole zabronione jest picie jakiejkolwiek krwi, ale, jak zapewne niektórzy już wiedzą, ta pochodząca od wampirów działa na nas pobudzająco i regenerująco. Czasem używa się jej do leczenia Papillonów w specjalnych szpitalach, jednak tylko w specjalnych przypadkach. Więc radzę wam szczególnie uważać, aby nie doszło do żadnego tragicznego wypadku.

***

Nareszcie ostatni dzwonek. Wybiegłam z sali matematycznej najszybciej, jak tylko zdołałam i pobiegłam  do pokoju. Na szczęście nie zastałam tam Charlotte, a jedynie Amelię malującą paznokcie u stóp na wyjątkowo wściekle różowy kolor.
- Hej... – powiedziała, kiedy mnie zobaczyła. – Co ci się stało? Jeszcze nigdy nie widziałam cię tak szczęśliwej! – faktycznie, w tym momencie zdałam sobie sprawę, że od łaciny uśmiech nie schodzi mi z twarzy, a do tego miałam już skrzydła. Musiałam wyglądać na chorą psychicznie.
- Nic takiego... – powiedziałam, ale dziewczyna zwęszyła już, że coś ukrywam.
- Proszę, powiedz! – nalegała. - O ile nie chodzi... – przestałam jej słuchać. Na pewno chciała powiedzieć „Jake’a”. Nie przemyślałam tego. On jest przecież wampirem. Chwilunia! Przecież nie idę na randkę, tylko na zwykłe przyjacielskie spotkanie.
- Mirando? – powiedziała po nieokreślonym czasie.
- Możesz powtórzyć? – zaśmiałam się, ona zrobiła to samo.
- Pytałam, o kogo chodzi. Słyszałam, że chodzisz na gastronomię z Simonem. Niezłe z niego ciacho. Umówił się z tobą? – zupełnie nie wiedziałam, o kim ona mówi.
- Zupełnie nie wiem, o kim mówisz. – powiedziałam, nie kryjąc prawdy.
- To może ten cały Jason, czy jak mu tam?
- Słucham?
- Mirando! Błagam cię, powiedz, że nie chodzi o Jake’a! – nie byłam pewna, co zrobić. Jeśli bym się zarumieniła, pomyślałaby zapewne, że między nami coś jest. Nie mogłam zaprzeczyć, bo kłamstwo na nic by mi się nie zdało. Najwyraźniej milczenie okazało się dosyć wymowne, bo Amelia powiedziała:
- Lepiej, żeby Charlotte się nie dowiedziała.
- Nie o to chodzi. Po prosu z nim wychodzę, jak dwoje zwyczajnych przyjaciół – wiedziałam, że tego nie kupiła. To byłoby zbyt proste.
W sumie to sama sobie chciałam coś wmówić. Czemu nie potrafiłam być szczera, nawet w stosunku do siebie?
W każdym razie, gdy Amelia usłyszała te słowa z moich ust, do tego wypowiadane głosem niepewnym i roztrzęsionym ryknęła na mnie:
- Mirando! – krzyknęła prosto do mojego ucha. – Jest mnóstwo przystojnych Papillonów w tej szkole. Dzisiaj na swoich zajęciach miałaś Simona, Jasona i tego słodkiego Eliotta. Rozumiem, że chcesz mi uświadomić twoje zauroczenie w wampirze, na którego właśnie zasadza się Charlotte?! Czyś ty kompletnie oszalała? Po szkole chodzą już plotki, że z nim jesteś. Połowa szkoły o tym mówi. Czy ty naprawdę nie rozumiesz tego, że odbijanie chłopaków wampirzycom takim jak Charlotte nie jest dobrym pomysłem?! A biedaczek Eliott słysząc te informacje tylko cicho wzdycha po kątach…
Wytrzeszczyłam oczy. Nie miałam pojęcia, że od kiedy jestem w tej szkole, ktoś się zainteresował moją osobą.
- Eliott…? – zastanowiłam się. – Chyba był jakiś na zajęciach z gastronomii, ale zupełnie nie pamiętam jak wyglądał. Musisz mi go kiedyś pokazać – uśmiechnęłam się do swoich myśli.
- Mirando… - powiedziała Amelia smutnym głosem. – Proszę powiedz mi, że się w nim nie zakochałaś i nie zamierzasz iść na to spotkanie. Tak zrobisz, prawda?
Zastanowiłam się. Czy byłam zakochana w Jake’u? Kurcze, wychodzi na to, że tak. Ale czy rzeczywiście powinnam? Po pierwsze on jest wampirem, a ja Papillonką, on pije krew, a kiedy tylko o tym pomyślę zbiera mi się na wymioty. Ale w sumie on mówił, że ma podobnie... Po drugie Charlotte mnie zamorduje. Dosłownie – zamorduje, wypije moją krew, posieka i spali, albo ewentualnie coś równie strasznego. Po trzecie – on mnie przeraża. Przeraża mnie wszystko co jest związane z wampirami. Na pewno nie jest to dobry pomysł. Po czwarte, będę musiała się z tym pogodzić, gdyż jest już za późno – zakochałam się.
- Amelia, zrozum mnie – westchnęłam powoli. – To wcale nie jest takie proste. Gdy obok niego stoję, każda cząstka mojego ciała każe mi od niego uciekać, ale nadal stoję. Przeraża mnie to ale nie mam nad tym kontroli. Czy to właśnie oznacza miłość? – zastanowiłam się chwilę co mówić dalej. Amelia milczała. – Tak właściwie czym jest miłość?
Po tych słowach przypomniała mi się nagle lekcja literatury. Wraz z tym wspomnieniem natychmiast usłyszałam w głowie ciche słowa nauczycielki: „Miłość nie polega na wzajemnym patrzeniu sobie w oczy, lecz spoglądaniu w tym samym kierunku”. Do której grupy się zaliczałam? Czy w ogóle ten „związek” miał jakieś szanse? Nie zdążyłam się nad tym zastanowić, gdyż Amelia przerwała szybki tok myśli napływający do mojej głowy.
- Mirando… - westchnęła zrezygnowana. Wpatrywała się w podłogę, ogólnie mówiąc wyglądała i zachowywała się zupełnie jak nie ona. – Jeśli rzeczywiście jest jak mówisz, to będę musiała jakoś z tym żyć. Pytanie czy Charlotte zniesie, że ukradłaś jej chłopaka prosto sprzed nosa, którego próbowała zdobyć od początku wakacji, a tobie udało się to w kilka dni. Prawdopodobnie teraz będzie rzadko bywać w pokoju. No chyba, że my będziemy gdzie indziej. Spodziewam się, że wróci dopiero gdy zaśniemy.
- Amelio, obiecaj mi proszę tylko, że gdyby Charlotte chciała mnie zaatakować to pomożesz mi się bronić. Przysięgasz? – przyjaciółka kiwnęła głową na znak zgody. Jednak uśmiechnęła się leciutko, najwyraźniej rozbawiona moim podejściem do sprawy.
- Nie obawiaj się – powiedziała spokojnym głosem. – Ona nie jest na tyle zła by atakować…
Jednak nagle przerwała bo drzwi gwałtownie się otworzyły, a w nich stanęła… Charlotte.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz