środa, 23 maja 2012

Rozdział VII


- Co ty  sobie myślisz? – mówiła powoli, spokojnie, tak że nie wiedziałam, czy jest wściekła, czy nie. – Nie wiesz, do kogo należy Jake? – syczała przez zaciśnięte zęby.
- On nie jest niczyją własnością – wtrąciła się Amelia.
- A ty? Adwokat? Zamknij się – tego się nie spodziewałam. Wiedziałam, że nie jest miła, ale żeby być tak chamskim, a w dodatku do osób trzecich. Wstałam.
- Co ty sobie myślisz? Nie jesteś jedyną osobą na tym świecie, a Jake nie należy do nikogo. A zwłaszcza do ciebie – podkreśliłam.
- Jesteś ślepa? Wszyscy wiedzą, że ze sobą jesteśmy, a ty nie powinnaś się w to wtrącać! – warknęła.
- Tak, oczywiście – powiedziałam ironicznie. – Jesteście przecież parą od wieków. Tylko wydaje mi się, że zapomniałaś go o tym poinformować.
Charlotte spiorunowała mnie wzrokiem, obróciła się na pięcie i wyszła trzaskając drzwiami.
Ja jak gdyby nigdy nic, podeszłam do szafy, wyjęłam czarne rurki i miętowe trampki nadesłane przez ciotkę, skierowałam się do łazienki i przebrałam się. Do tego założyłam fioletową tunikę własnego autorstwa i uznałam, że jest super.

Jake czekał na ławce przed wejściem do budynku szkolnego. Uśmiechnął się szeroko na mój widok.
- Świetnie wyglądasz – powiedział. Sam ubrany był jak co dzień, ale to wystarczyło by niemal mdleć na jego widok. No albo przynajmniej na chwilę odlecieć.
Poklepał miejsce obok siebie, usiadłam więc.
- Co będziemy robić? – spytałam, zupełnie nie wiedząc czego się spodziewać.
Uśmiechnął się tajemniczo.
- Powiedz mi, nie masz czasem ochoty odwiedzić swojej ulubionej lodziarni?
- Nie mam ulubionej lodziarni – zaśmiałam się.
- No dobrze. Ale jakiś sklep na pewno się znajdzie.
- Fakt – uśmiechnęłam się. – Do czego zmierzasz?
- Proponuję ci wyjście... – zamilkł nagle, spoglądając w kierunku internatu. Obejrzałam się. Usłyszałam jego ciche westchnienie.
Charlotte.
- Czego tu szukasz? – naskoczył na nią. Czyżby już zdążyli sobie porozmawiać?
- Ja? Co masz na myśli? Zobaczyłam cię, więc pomyślałam, że miło byłoby porozmawiać – kłamała. Jake przewrócił oczami.
- Daj spokój. Co chcesz osiągnąć?
- Nic.
- Charlotte!
- Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
- No niezupełnie. Nie zauważyłaś, że nie jestem zainteresowany?
- Dlaczego jesteś z Papillonką? – zamurowało mnie. Czy ona oszalała?!
- Ja? Jeśli tak cię to interesuje to nie jestem z nią.
- Czyżby?
- Owszem. Pragnę jeszcze dodać, że przede wszystkim nie planuję być z tobą – zobaczyłam w jej oczach coś dziwnego. Nutę rozpaczy, nutę zaskoczenia, wiedziałam jednak, że przede wszystkim – nutę nienawiści.
Nie odzywała się przez chwilę.
- Ale... – nie wiedziała co zrobić. Ostatecznie nie powiedziała już nic i odeszła.
- Wow – powiedziałam cicho. Jake z powrotem usiadł obok mnie.
- Denerwuje mnie.
- Wiem. Mnie też.
- Nieważne. Na czym stanęło? – zmienił temat. – Ach, tak. Proponuję ci wyjście na zewnątrz.
Otworzyłam szeroko oczy.
- Ale jak...? Przecież... Czy to jest dozwolone?
- No pewnie. Pod warunkiem, że nie pokażesz wszystkim, co masz na plecach – to mówiąc, przeciągnął palcem po krawędzi mojego skrzydła, powodując bardzo przyjemny dreszcz.  Zamknęłam na chwilę oczy. – To jak? Umiesz je ukryć? – powiedział cicho, ostrożnie wybudzając mnie z transu. Skinęłam lekko głową.
- Scomparire – powiedziałam, bardzo mocno się skupiając. Spróbowałam uwierzyć, że się uda.
Otworzyłam oczy. Sięgnęłam ręką do kręgosłupa. Pusto. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Super! – pisnęłam, niezwykle uradowana z sukcesu.
- Chodźmy – powiedział i ruszył w stronę stołówki.
Gdy minęliśmy ostatni budynek Jake chwycił mnie za rękę. Skręciliśmy w lewo. Tam z ziemi wyrastała potężna pozłacana brama porośnięta bluszczem. Wyglądała olśniewająco. Podszedłszy bliżej, można było zauważyć przeróżne wzory przedstawiające mityczne stworzenia, nie tylko te faktycznie istniejące. Przeciągnęłam po włosach miniaturowej syreny i rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś na wzór klamki.
- Zwykli ludzie mogą tu wejść, nie ma z tym problemu. Wystarczy wiedzieć jak – uśmiechnęłam się. Podszedł obok bramy. – Jak wiesz, pod żywopłotem znajduje się płot. A tuż obok zapraszającej bramy, mniejsza. – to mówiąc, rozsunął gałęzie i mogłam zobaczyć czarną bramę bez zbędnych zdobień. Była sporo niższa od tej głównej.
Zawahałam się. Czy na pewno powinnam się z nim spotykać?
- Mirando? – spytał zniecierpliwiony Jake. – Czekasz, aż ktoś nas zauważy?
- Mówiłeś, że to legalne!
- Bo tak jest. Chodzi o ludzi. Szybko – mówił znudzony. Potrząsnęłam głową, instynktownie się pochyliłam i przeszłam na drugą stronę.
I zobaczyłam, jak wiele się zmieniło w moim otoczeniu. Nad szkołą unosiła się wspaniała aura spokoju, wyciszenia. Zaś tutaj świat pędził,  był głośny i niebezpieczny. Spojrzałam na zatłoczone ulice, oddzielone od nas szerokim polem, które zdawały się grzmieć. Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć? Jake westchnął patrząc na mnie:
- Którędy idziemy?
- Ale właściwie... Gdzie my jesteśmy? – spytałam, zdezorientowana.
- To tylne wyjście ze szkoły. Rzadko ktokolwiek go używa, ale ja najczęściej wychodzę właśnie tędy – zastanowiłam się, gdzie wtedy chodzi, a także... z kim? Jake ruszył powoli ścieżką biegnącą wzdłuż muru, zapewne w kierunku głównej bramy.

                                          ***  

Weszłam do pokoju, wcześniej podsłuchując, czy przypadkiem znowu nie trwa jakaś kłótnia. Na szczęście nic się nie działo.
Gdy tylko Amelia mnie zauważyła, podbiegła do mnie, złapała za ramiona i zaczęła wypytywać.
- I jak? Co robiliście? Gdzie byliście? – zachichotałam tylko i powiedziałam:
- Poczekaj – zamknęłam oczy. – Apparire – udało się, skrzydła wróciły na miejsce.
- No to jak było? – piszczała, a oczy jej wręcz płonęły.
- Normalnie – postanowiłam się z nią podroczyć. Widząc jednak jej minę, uznałam, że nie mogę jej tego zrobić. – Świetnie.
- Więcej szczegółów.
- Kiedy tam nie ma żadnych szczegółów. I... Sama dobrze wiesz, że to nie tak.
- Mirando, co to za tekst?
- Nie chodzi mi o to. To nie jest zwykły chłopak... To sprawa znacznie bardziej delikatna...
- Ale chodziliście... – nie zrozumiała. Przerwała z oczywistego powodu. Ktoś nacisnął klamkę i do pokoju weszła wampirzyca. Tyle tylko, że... Miała towarzyszkę. Tego się nie spodziewałam. Żołądek podszedł mi do gardła, a jedyną moją nadzieją było to, że były pokojowo nastawione.
- Cześć – powiedziała uprzejmie, wyciągając do mnie rękę – Daria.
- Cz... Cześć. Miranda – podałam jej dłoń. Wtedy wampirzyca zdecydowanym gestem przyciągnęła mnie do siebie i zasyczała mi do ucha:
- Co ty robisz, dzieciaku? Chyba nie wiesz, w co się pakujesz – spojrzałam nerwowo w stronę Amelii, która siedziała jak sparaliżowana na łóżku. Jej spojrzenie wyraźnie mówiło, że nie ma pojęcia, jak mi pomóc.
Ktoś zapukał do drzwi. Daria gwałtownie odsunęła się ode mnie. 
- Proszę! – powiedziałam, nie do końca wiedząc, czy mogę już oddychać.
- Witajcie. Och, widzę, że macie tu spotkanie. Niestety, Dario, to nie jest pora na odwiedziny. Dobrze wiesz, że dziś nów i pora snu zaczyna się wcześniej – powiedziała kobieta, której wcześniej nie spotkałam. Na rękach trzymała tacę z kubkami wypełnionymi tajemniczą substancją. Daria skierowała się do wyjścia, mamrocząc przy tym coś o „tych głupich Papillońskich zasadach”.
- Uczę wychowania papillońskiego. Nazywam się Lauretta Auxillium i z powodu dzisiejszego nowiu przyniosłam wam sedatio – spojrzałam porozumiewawczo na Amelię, ale ona najwyraźniej również nie wiedziała, o co chodzi. – No tak, nie wiecie. Sedatio to napój uspokajający, podawany Papillonom w czasie nowiu. Musicie go wypić, albo... albo będzie nieprzyjemnie – to mówiąc, podała mi uroczy turkusowy kubek, zaś Amelia otrzymała kanarkowo żółty. Spojrzałam na Charlotte. Jej twarz była... kompletnie bez wyrazu. Gapiła się tylko bezmyślnie przez okno.
- Śmiało – powiedziała zachęcająco nauczycielka.
Uniosłam kubek do ust i powąchałam zawartość. Sedatio pachniało jak gorąca czekolada – i to taka, jaką zawsze podawała mi ciotka na poprawę humoru. Ostrożnie pociągnęłam pierwszy łyk i od razu wypiłam resztę.
- Mam nadzieję, że smakowało. Kubki są do waszej dyspozycji – powiedziała i wyszła.
- Biedne dzieci... – powiedziała ironicznie Charlotte – żeby panować nad emocjami potrzebują specjalnej herbatki...
- I kto tutaj nie potrafi nad sobą zapanować... – zadrwiła Amelia.
Posłałam jej spojrzenie mówiące „daj już spokój”. Za wszelką cenę nie chciałam dopuszczać do kolejnego napadu furii Charlotte.
Zirytowana wampirzyca, gwałtownie wstała i poszła do łazienki, głośno trzaskając przy tym drzwiami.
- Co za... – Amelia mruknęła coś nieprzyjemnego pod nosem.
- Hej, proszę cię, jak Charlotte znowu zacznie gadać takie bzdury, to po prostu nie reaguj. – powiedziałam cicho.
Godzinę później wszystkie poszłyśmy spać.

1 komentarz:

  1. [spam]
    http://hidden-feelings-of-love.blogspot.com/ zapraszam na opowiadanie na podstawie serialu pamiętniki wampirów, prolog już jest. ;)
    Oran na http://minione-zycie.blog.onet.pl/ opowiadanie, w którym będzie dużo miłości ;)

    OdpowiedzUsuń