Obudziłam się. Otworzyłam
okno, by się dotlenić. Wtedy mój wzrok padł na motyla siadającego na jednym z
kwiatów w ogrodzie. Gdy go zobaczyłam, przypomniałam sobie słowa ciotki tak
często wypowiadane, kiedy zasypiałam jako mała dziewczynka.
Stara legenda głosi, że dawno temu dwa duchy, ludzki i
motyli, połączyły się. W wyniku tego powstał gatunek nazwany Dzieckiem Motyla.
Te mityczne stworzenia posiadały skrzydła i unikalny kwiatowy wzór u ich nasady.
Na wspomnienie tej
historii natychmiast włączyłam komputer i wpisałam hasło „Dzieci motyli” w
przeglądarkę internetową.
Do tej pory nikt nie dowiódł ich istnienia, ponieważ spotkanie
z Papillonem jest niebezpieczne, szczególnie gdy jest on w trakcie przemiany.
Objawia się ona wystąpieniem długiej pionowej szramy na plecach, następnie
pojawiają się nieznośne bóle głowy oraz zmiana koloru oczu.
Hmmm... To pewnie jakieś
brednie, jak o syrenkach czy wampirach. Jednak pojawił się u mnie cień paniki. Jakby tego było mało, zaczęła boleć mnie głowa.
- Ciociu? - krzyknęłam -
Masz jakieś tabletki przeciwbólowe?
- Jasne – odpowiedziała.
– A co się stało?
- Nic poważnego. Głowa
mnie boli.
Usłyszałam kroki na
drewnianych schodach i po chwili do mojego pokoju weszła ciotka z opakowaniem
tabletek. Podała mi je i poszła. Nigdy nie była zbyt spostrzegawcza i nie
zauważyła, że coś może być nie tak.
Połknęłam tabletkę i
zaczęłam czekać na efekt. Zmartwiona opadłam na łóżko i zamyśliłam się. Jednak
po godzinie środek przeciwbólowy nadal nie zaczął działać.
Sięgnęłam ponownie po laptopa
i przeszukałam Internet.
Przemiana rozpoczyna się w dniu piętnastych urodzin, wtedy
pojawiają się pierwsze jej oznaki. Cały proces trwa od kilku miesięcy do nawet
kilku lat. Najwcześniej pojawia się szrama i bóle głowy. Po kilku dniach lub
tygodniach oczy zaczynają zmieniać barwę. Końcowym etapem jest pojawienie się
kwiatowego wzoru na skrzydłach.
Papilloni rodzą się, gdy oboje rodziców jest tego gatunku.
Istnieją też przypadki „ćwierćmotyli”, gdy jeden z protoplastów był
człowiekiem.
Nie znałam swoich
rodziców. Może wiedzieli coś, czego ja nie byłam świadoma.
Położyłam się i zaczęłam
rozmyślać. To jest bez sensu.
Obudziłam się po
godzinie, jak wywnioskowałam z ostatniego zerknięcia na zegarek. Ból pleców
trochę przeszedł, ale wiedziałam, że to nie dzięki tabletkom. Głowa również
nieco ustąpiła.
Chwilę później
usłyszałam, że dzwoni telefon. Komórka była, jak zwykle, wciśnięta pod
poduszkę, więc zajęło mi chwilę jej „odkopanie”. Zdążyłam.
- Hej, Mirando. -
usłyszałam
- Klara? Cześć. -
odrzekłam
- Jak leci? - zapytała
pogodnie. Nie chciałam jej zamartwiać, ale cóż, nie miałam wyboru.
- Może być. Zechciałabyś
do mnie wpaść? - spytałam, próbując zachować wesołość. – Muszę ci coś
powiedzieć - dodałam i natychmiast ugryzłam się w język. Ona nie może się dowiedzieć!
Czyżbym oszalała? Tak, to pewnie przez ból głowy.
- Hmm... Raczej nie. Mam
dzisiaj parę rzeczy do załatwienia. – Uff. Co za ulga! Dzięki, losie. - Ale
może jutro.
- Świetnie. - próbowałam
nie panikować.
- Może jednak powiem, po
co dzwonię? - spytała oskarżycielsko i nie czekając na odpowiedź, wyśpiewała –
Pamiętasz jeszcze, że za dwa dni odbędzie się bal? Musimy się wybrać na
zakupy... - Przestałam jej słuchać. Wyjątkowo nie interesowały mnie sprawy
przyziemne. Gdy skończyła, powiedziałam tylko:
- Wiesz... Muszę już
kończyć. - rozłączyłam się.
***
Obudziłam się o piątej.
Do pokoju sączyły się już pierwsze promyki słońca. Usiadłam. Odkryłam, że ból pleców nasilił
się. Tak jak wczoraj, od razu wstałam i podeszłam do szafy. Z westchnieniem
odkryłam plecy. Jednakże widok, który ukazał się moim oczom, nie był
porównywalny z niczym, co do tej pory w życiu widziałam.
Wczoraj rana była lekko
zaróżowiona i delikatnie wypukła. Natomiast to, co właśnie oglądam w lustrze
oprawionym złotą ramą, w niczym nie przypomina tego, co do tej pory nazywałam
plecami.
Pomyślałam, że już
bardzo niedługo będę musiała się użerać z motylimi skrzydłami (żeby nie było,
wciąż nie mogę w to uwierzyć i są to tylko chore domysły spowodowane bólem
głowy). Otóż rana tym razem sprawiała wrażenie otwartej. Kręgosłup
przyozdobiony jest teraz czerwoną krechą, w niektórych miejscach lekko
krwawiącą. Zadrżałam. Plastra przecież na to nie przykleję.
To jeszcze nie był
koniec. Tak jak się obawiałam, tęczówki już zaczęły przybierać inną barwę.
Zapewne, jeśli ktoś zobaczyłby mnie właśnie po raz pierwszy, uznałby, że to
naturalne. Ja jednak swoje oczy znam i wiem, że lekko się zaróżowiły. A może
zaczęły wpadać w fiolet? To w tej chwili nie istotne.
Odwróciłam się od lustra
i podeszłam do szafki nocnej w celu wzięcia książki. Wtedy zauważyłam leżącą na
niej kopertę. Pomyślałam, że ciotka gdzieś wyszła, jednakże po co zostawiła by
list tutaj, i to zapakowany?
Rozerwałam brzeg i
wyjęłam żółtą karteczkę. Po rozwinięciu moim oczom ukazał się wykaligrafowany
tekst;
Droga Mirando!
Jest to list, który w pewnym sensie zaprasza Cię do
wstąpienia w nowy etap twojego życia, nieunikniony, swoją drogą.
Póki co nie napiszę zbyt wiele, lecz tyle, ile wystarczy;
przyjdź jutro do parku, dobrze wiesz, którego, o godzinie 20.00. O nic się nie
martw. Przyjdzie po Ciebie nasz wysłannik.
M.O.
M.O. Ciekawie brzmi. O
co tu chodzi? Jaki wysłannik? Może jednak powinnam zawiadomić ciotkę? Może ona coś wie? A tak w ogóle... Skąd ten
liścik wziął się u mnie w pokoju?!
Na pewno powinnam
poczekać przynajmniej do siódmej.
A jeśli mnie wyśmieje
albo uzna za dziwadło? Nie rozumiem, przecież moi rodzice (a przynajmniej jedno
z nich) musiało być Papillonem. Dlaczego więc ja o tym nie wiem? Jeśli Teresa
to przede mną ukryła…
Nie mogę wytrzymać.
Głowa mi pęka już chyba nie tylko od tego, co się ze mną dzieje fizycznie.
Położyłam się na łóżku i spróbowałam zdrzemnąć. Po kilkunastu minutach walki
udało się i przespałam kolejną godzinę.
Gdy obudziłam się o
szóstej, uznałam, że wezmę już prysznic, gdyż i tak nie ma mowy o spaniu.
Stróżka gorącej wody
podrażniła szramę, wywołując nieprzyjemne mrowienie. Na palcu, którym
przeciągnęłam po bliźnie, zostało kilka kropel krwi. Westchnęłam. Byle do
jutra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz